Mozaika Berdyczowska

Edmund Różycki

Przywódca powstania styczniowego na Ukrainie

Edmund Rozycki

W związku ze zbliżającą się 150. rocznicą wybuchu powstania styczniowego, a także prezentacją wystawy «Wolni z Wolnymi — Rok 1863 a Ukraina» w Żytomierzu, Fundacja Polonia-Ruthenia w porozumieniu z «Mozaiką Berdyczowską» ma zaszczyt otworzyć cykl artykułów prezentujących najważniejsze postaci, tworzące powstanie na Rusi.

Fundacja Polonia-Ruthenia, zrzeszająca historyków polskich i ukraińskich, prowadzi aktywną politykę historyczną na terenach tworzących dawną Rzeczpospolitą. Przywracanie pamięci o bohaterach, którzy idee silnej, federalistycznej Polski realizowali z największym poświęceniem, jest, w naszym odczuciu, jednym z fundamentów ochrony tożsamości w sferze silnych wpływów ideologii komunistycznej.

Postacią, która otwiera niniejszy cykl — mający docelowo liczyć przynajmniej 10 artykułów — jest Edmund Różycki, żarliwy patriota, człowiek porzucający służbę w carskim wojsku dla sprawy narodowej, sprawny konspirator, wreszcie najważniejszy w sensie militarnym i organizacyjnym przywódca powstania, wsławiony m. in. wspaniałym zwycięstwem pod Salichą. Postać absolutnie wyjątkowa, niestety dzisiaj w dużej mierze zapomniana.

W imieniu zespołu redakcyjnego i fundacji gorąco zapraszam do lektury!


«I od Karpat krzyk weselny zabrzmi aż do Dźwiny, Żyj Różycki, żyj nasz dzielny synu Ukrainy!»
Panteon polskich bohaterów wieku XIX jest na tyle zatłoczony, że pamięci zbiorowej umyka z niego wiele postaci o znaczeniu wprost kapitalnym. Należy do nich bez wątpienia Edmund Różycki herbu Rola. O ile bowiem w kontekście powstania styczniowego często wymienia się tragiczną postać Stefana Bobrowskiego czy będącego przez kilka dni przywódcą insurekcji Mariana Langiewicza, o tyle generała Różyckiego kojarzą nieliczni. Najdokładniejszy licealny podręcznik historii na rynku poświęca mu dwa lakoniczne zdania. Po jego lekturze uczeń zapamięta w pierwszej kolejności wyrazistą postać Wielopolskiego, napuszonego Mierosławskiego, czy cichego i pracowitego męczennika Traugutta.

Powiedzieć wszak trzeba wyraźnie: Edmund Różycki to najważniejsza postać powstania styczniowego na Ukrainie: bez jego udziału ograniczyłoby się ono do kilku niefortunnych dla Polaków potyczek. To, że w ogóle mówi się o powstaniu styczniowym na Rusi gdzie indziej, niż tylko w szczegółowych opracowaniach naukowych jego jest zasługą. Nie tylko był dowódcą najliczniejszego i opromienionego najliczniejszymi zwycięstwami oddziału wojskowego jaki utworzył się na ziemiach ukraińskich — tzw. jazdy wołyńskiej, ale również stał na czele najwyższych władz powstańczych dzielnicy Rusi. Co się tyczy talentów wojskowych — być może odziedziczył je po ojcu Karolu, oficerze napoleońskim i pułkowniku powstania listopadowego, walczącego notabene na Wołyniu. Przychodzą mi w tym momencie na myśl słowa Poety:

«Walka o wolność, gdy się raz zaczyna, Z ojca krwią spada dziedzictwem na syna»
Skoro już mowa o rodzinnych koligacjach Edmunda, warto jeszcze wspomnieć jego wuja — Michała Czajkowskiego alias Sadyka Paszę, dowódcę Legionu Polskiego w Turcji. Odegra on ważną rolę w momencie wysłania Różyckiego przez Traugutta w celach politycznych do Konstantynopola.

Młodość i służba w wojsku carskim
Edmund Różycki przyszedł na świat w 1827 roku w Agatówce, 18 kilometrów na północ od Berdyczowa, w rodzinnym majątku Różyckich jako najmłodsze dziecko Karola i Marii z Czajkowskich. Pragnących udać się tam z wycieczką od razu uprzedzam, że, według relacji mojego przyjaciela, z dworu Różyckich nie zostało nic, chociaż układ topograficzny okolicy pozwala odgadnąć gdzie stał.

Z dzieciństwem Edmunda wiąże się ciekawa anegdota. Otóż w czasie powstania listopadowego do domu w Hucie Cudnowskiej, gdzie akurat przebywał, wkroczyła carska policja i zapytała chłopca: «Gdzie Tato?» Mały Mundek miał odpowiedzieć: «poszedł bić Moskali». — A ty, jak wyrośniesz, co będziesz robił? — indagował oficer. — I ja będę bił! Rząd rosyjski zamierzał uprowadzić Edmunda, a także jego starszego brata Stanisława, by móc szantażować ojca, ale rodzina zdołała ukryć obu chłopców na terenie austriackiej Galicji, co było wtedy praktyką dość częstą. Przed jednym zaborcą ukrywano się na terenie innego. Po pewnym czasie Karol wraz ze starszym synem udał się na emigrację do Paryża, natomiast Edmund został przemycony z powrotem na Wołyń. Ukrywał się tam pod zmienionym nazwiskiem, prawdopodobnie jednak policja wpadła na jego trop, musiał więc szukać schronienia u znajomych w Kijowie. Kiedy miał 13 lat, władze odkryły tożsamość chłopca i odesłały do Petersburga «pod opiekę» wielkiemu księciu Michałowi, pełniącemu funkcję szefa rosyjskich szkół wojskowych. Z pobytem w stolicy Rosji wiążę się kolejna anegdota: podobno sprawował nad nim opiekę pewien weteran 1831 roku, posiadający polski modlitewnik. Można domniemywać, że Edmund wszedł również w kontakt z młodzieżą polską Uniwersytetu Petersburskiego. W każdym razie udało uchronić się go od rusyfikacji.

W latach 1847—1861 Różycki służy w wojsku carskim. Zaczyna jako artylerzysta, następnie zostaje kilkakrotnie wysłany na Kaukaz w charakterze oficera sztabowego. Zajmuje się tam między innymi pacyfikacją górali dagestańskich. Była to dla niego doskonała lekcja rzemiosła wojskowego, w szczególności zaś walki partyzanckiej. Wiedzę tę wykorzysta już niedługo dla sprawy narodowej. Ostatni rok służby pełnił w Żytomierzu i okolicach. Te doświadczenia również okażą się bezcenne. Dzięki nim Różycki zaznajomi się z możliwościami topograficznymi Wołynia — gdzie można ustawić konnicę, a gdzie lepiej atakować piechotą. Gdzie pozornie nieduża rzeka ma rwący nurt, a gdzie można przechodzić swobodnie. Dowie się ponadto, w jaki sposób na otwartej przestrzeni operuje armia rosyjska — jakie są jej słabe i mocne strony…

Konspiracja
Po wystąpieniu z wojska pułkownik Różycki prowadził podwójne życie niczym dr Jekyll/Mr Hyde: oficjalnie pracował zarobkowo przy pracach mierniczych, nieformalnie zaś związał się wtedy z konspiracyjną frakcją «czerwonych». Partię te tworzyli polscy patrioci, opowiadający się w wymiarze strategicznym za jak najszybszym rozpoczęciem walk z zaborcą. Pokazuje to, że Różycki nie tylko nie był lojalistą na podobieństwo Wielopolskiego, ale nie chciał nawet — wzorem «białych» — gnuśnieć w mozolnych przygotowaniach do czynu zbrojnego. Nie mówi to jednak wszystkiego. Akces do grupy radykalnej jest bowiem również dowodem na demokratyzm poglądów naszego bohatera. Byli bowiem «czerwoni» wyznawcami idei: «z polską szlachtą polski lud». Najwyraźniej ów demokratyzm Różyckiego zabrzmi w momencie zdania raportu z wyprawy tureckiej — zarzuci on wtedy Trauguttowi zbytnią reakcyjność. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Dzięki licznym przymiotom ducha Różycki z dnia na dzień zostaje najważniejszą postacią ruchu ukraińskiego. Wkrótce staje na czele Wydziału Prowincjonalnego Rusi. Nie uprawia jednak samowoli, ani prywaty i na federalistycznych zasadach podporządkowuje go Komitetowi Centralnemu Narodowemu (KCN), będącego zalążkiem powstańczego rządu. Uzgodniono, iż kierownictwo Komitetu Prowincjonalnego ma przebywać rotacyjnie w Żytomierzu, Kijowie i Kamieńcu Podolskim, a więc w kluczowych miastach składowych części Rusi: Wołynia, Ukrainy i Podola. Zabieg ten miał na celu z jednej strony podkreślenie jedności ziem rusińskich w momencie wybuchu powstania, z drugiej zaś zmniejszenie ryzyka, jakie stwarzało przebywanie w jednym miejscu.

Pod koniec roku 1862 Różycki wraz z bliskim współpracownikiem Antonim Chamcem przebywał na naradach z KCN w Warszawie. Wtedy właśnie określono granice autonomii ruchu ukraińskiego. Wypracowane porozumienie było dla Różyckiego ze wszech miar korzystne, a jednocześnie świadczyło o dużym zaufaniu, jakim darzono go w stolicy. Wydział Prowincjonalny miał wprawdzie przedstawiać comiesięczny raport z prowadzonej działalności, jednakże zachowywał prawo decydowania nie tylko o terminie wszczęcia walki, ale o jej podjęciu w ogóle, gdyby okoliczności były niesprzyjające, tzn. gdyby niepewna była reakcja mas, z czym należało się liczyć równie poważnie, co z groźbą rozbicia oddziału przez wojska carskie. W obliczu tak złożonej kwestii Różycki i Chamiec sugerowali nieznaczne przesunięcie wybuchu powstania — ze stycznia na maj. Cel ten został osiągnięty i początek akcji zbrojnej istotnie wyznaczono na maj roku 1863. Założenia strategiczne zostały doprecyzowane w Sidorowie, w czasie spotkania Różyckiego z gen. Józefem Wysockim i Zygmuntem Miłkowskim, którzy dowodzić będą oddziałami galicyjskim i mołdawskim.

W wymiarze operacyjnym założono, iż Edmund Różycki, stojący na czele oddziałów wołyńskich, będzie przedzierać się w stronę Galicji, by dołączyć do nadciągającego z tamtej strony Wysockiego. Datę wystąpienia zbrojnego wyznaczono na 8 maja. Z punktu widzenia hierarchii wojskowej, dowódcą całej operacji miał być Wysocki, «naczelny dowódca sił zbrojnych województwa lubelskiego i ziem ruskich».

Do czasu wystąpienia zbrojnego, Komitet Prowincjonalny Rusi przygotowywał się materialnie, organizacyjnie i propagandowo, kolportując proklamacje, powielając złotą hramotę, a także inspirując śpiewanie «hymnów», tzn. pieśni patriotycznych. Trzeba jednak podkreślić, że owa podziemna działalność była utrudniona, szczególnie od wiosny 1863, kiedy policja najpierw odkryła konspiracyjną drukarnię w Kijowie, a potem rozbiła jedną z tamtejszych komórek organizacji miejskiej.

Powstanie
Zgodnie z umową sidorowską Różycki rozpoczął działania zbrojne 8 maja 1863, chociaż już dzień wcześniej wyprowadził ok. 850-osobowy oddział konny z Żytomierza na uroczysko «Pustocha», niedaleko wioski Karpowiec. Pomimo istnienia licznego elementu polskiego na Wołyniu, a także ogłoszenia dokumentów o natychmiastowym uwłaszczeniu chłopów (tzw. złotych hramot), Różyckiemu nie udało się doprowadzić do powstania powszechnego. Ze smutkiem należy skonstatować, że chłopi raz jeszcze poszli drogą wskazaną im przez carską propagandę.

9 maja Wołyńczycy zajęli bez walki miasto Lubar, którego załogę wzięto do niewoli, a następnie wypuszczono. W myśl założeń militarnych, jazda Różyckiego miała być kośćcem przyszłej armii rusińskiej, wokół niej powinny grawitować mniejsze grupy powstańców. Przez pewien czas strategię tę realizowano: oddział pozostawał w kontakcie ze zgrupowaniami Jana Chranickiego, które osłaniało prawą flankę i Władysława Ciechońskiego — osłaniającego przód.

Z Lubaru skierował się Różycki do Połonnego, które również zajął bez walki i gdzie być może strawił zbyt dużo czasu (5 dni), a następnie cofnął się w kierunku na wschód, aż spotkał Rosjan pod Miropolem, gdzie wywiązały się dwudniowe walki (16-17 maja). W sensie taktycznym bitwa została przegrana, albowiem Wołyńczycy ustąpili. Mimo, iż były na to szanse, nie doszło do upragnionego połączenia z Chranickim. Różycki wymknął się jednak z obławy, manewrując najpierw na zachód, a potem na południe. 19 maja pod Worobijówką w powiecie zwiahelskim wziął do niewoli kilkudziesięciu Rosjan, a następnie przekroczył granicę Podola, próbując zorientować się, na jakie wsparcie może liczyć; ostatecznie przyłączyło się doń jedynie 60 osób pod dowództwem Szaszkiewicza. Jako anegdotę warto przytoczyć fakt, iż na Podolu Różycki biwakował w jarze Hańczarycha, gdzie, według proroctwa Wernyhory, miał się rozegrać ostateczny bój między Polakami a Rosjanami. Rosjan wprawdzie nie znaleziono, ale żołnierze byli bardzo pokrzepieni na duchu. Oddział kierował się na Chmielnik, jednakże wobec braku perspektyw wzniecenia walk na Podolu, wycofał się ostro na północ do Lubaru, by tam ostatecznie podjąć marsz ku granicy austriackiej.

Różycki przechodził wtedy przez szereg miejscowości, aż 25 maja natknął się pod Laszkami na Rosjan i wydał im bitwę. Niestety, nie był jej stanie wygrać wobec przytłaczającej liczebności przeciwnika (15 tysięcy żołnierzy). Warto jednak wspomnieć, że otrzymał tego dnia wsparcie w postaci 45-osobowego oddzialiku Eustachego Klukowskiego.

Salicha
Oddział Różyckiego, liczył w tym momencie 260 osób (5 szwadronów, z czego trzy niekompletne.) Następnego dnia ruszył traktem prowadzącym ze Starego Konstantynowa w stronę Jampola. Po kilku godzinach marszu straż tylna zaalarmowała o zbliżaniu się Rosjan. Siły nieprzyjaciela były 3 razy większe i wyniosły 3 roty piechoty oraz 120-osobowy odział kozaków — w sumie ok. 720 osób. Tak doszło do pamiętnej bitwy pod Salichą (ukr. bytwa a. bij pid Sałychoju), jednego z najbardziej błyskotliwych zwycięstw kampanii Różyckiego i całego powstania styczniowego. Był 26 maja 1863 roku…

Różycki, zorientowawszy się w sytuacji, przyspieszył kroku, by dotrzeć do znajdującego się we wsi mostu, zanim uczynią to Kozacy; przeszedłszy wieś, skierował się na północ, w stronę Jampola, a następnie zwrócił oddział na południe w taki sposób, że lewą flankę oparł o błotnisty wąwóz. Tymczasem rosyjscy tyralierzy zbliżyli się na odległość strzału i otworzyli ogień. Różycki uformował oddział w dwa szeregi, po dwa szwadrony w każdym i rozpoczął szarżę. Tak, jak ponad pół wieku wcześniej pod Somosierrą, kawaleria pędziłem pod morderczym gradem karabinowych kul; inaczej jednak, niż lekkokonni w listopadzie 1808 r., wyekwipowana była przede wszystkim w piekielne lance. Broń ta, mimo iż wydawała się przestarzałą, świetnie przysłużyła się w bitwie — Polacy dosłownie wyrąbali sobie drogę przez kolumny rosyjskie na drugą ich stronę. Wielu Rosjan poległo tego dnia, łącznie z dowódcą kapitanem Łomonosowem. Ci, którzy przeżyli, uciekali w popłochu. Do anegdotycznych należy opowieść o kapitanie Michnowie, dowódcy II kompanii piechoty, który całą bitwę przesiedział pod wzmiankowanym już mostem, za co czekał go później sąd wojenny. Po tym decydującym natarciu w pobliżu pola walki pojawiły się jeszcze 3 roty rosyjskie, ale widząc ogrom zniszczeń, nie ośmieliły się podejść. Strasznymi musieli być teraz Ci rycerze, trzymający skrwawione lance, w pogardzie mający śmierć, śmierć zadający. Droga do granicy galicyjskiej była otwarta…

Oddział Różyckiego przekroczył ją dwa dni później w miejscowości Szczęsnówka, tam uległ rozwiązaniu i… rozpłynął się w powietrzu. Tak zakończył się najbardziej chlubny, a jednocześnie niezwykle blaskomiotny epizod powstania styczniowego na Rusi.

Dalsze losy w powstaniu
Wobec asekuranckiej postawy Wysockiego planowane połączenie jego oddziału z jazdą wołyńską nie doszło do skutku: dowódca wyprawy galicyjskiej wkroczył na Wołyń, kiedy Różyckiego nie było już tam od miesiąca. Co więcej, 2 lipca został rozbity pod Radziwiłłowem i wkrótce aresztowany przez władze austriackie. Powstanie na Rusi straciło zatem swojego formalnego przywódcę. W takich okolicznościach Rząd Narodowy mianował Różyckiego wodzem naczelnym ziem ruskich i awansował go na stanowisko gen. brygady. Wyasygnował dlań także kwotę 200 tys. złotych. Różycki dysponował w Galicji stosunkowo liczną siłą zbrojną (sięgającą 5 tys. ludzi), jednak brak szerszego akcesu włościan do powstania, kunktatorska postawa Zarządu Podola, a pośrednio również ogólnie niekorzystne wrażenie zrywu majowego skazały kolejną interwencję na Wołyniu na niepowodzenie. Wypady lotnych oddziałów konnych do województwa włodzimierskiego organizowano nieregularnie, a ich celem raczej było stworzenie wrażenia, że powstanie nie zamarło zupełnie, niż realizacja założeń strategicznych. W tym czasie do Galicji przybył sędziwy ojciec Edmunda, pragnący wziąć udział w walce, jednak zorientowawszy się w sytuacji, czym prędzej wrócił do Paryża. Różycki asystował w listopadzie przy utworzeniu Wydziału Rządu Narodowego w Galicji, lecz już niebawem miał wypełnić zadanie zgoła inne. Ówczesny dyktator powstania, Romuald Traugutt, wysłał go do Konstantynopola z misją zasięgnięcia informacji co do szans utworzenia tam siły zbrojnej, która miałaby zostać przerzucona na Ruś. Otrzymaniu tak delikatnego poruczenia pomogło naturalnie bliskie pokrewieństwo z Sadykiem Paszą, o czym mowa była we wstępie.

Przed wyjazdem Różycki scedował dowództwo nad pułkiem gen. Janowi Chaleckiemu. Raport z trwającej kilka tygodni wyprawy tureckiej wysłał Różycki już z Paryża. Wnioski, które w nim zawarł, można streścić następująco: agent Hotelu Lambert nad Bosforem — Władysław Jordan — działał ze wszech miar nieudolnie, a wyprawa zbrojna z Turcji na Ruś pochłonęłaby 4 miliony. To wtedy nasz bohater, nie bawiąc się w dyplomację, stwierdził, iż należałoby zerwać ze środowiskiem reakcyjno-szlacheckim w Polsce i oprzeć się na masach ludowych. Na takie dictum acerbum Traugutt odpowiedział, że milionami nie dysponuje, a z reakcją nigdy nie trzymał. Memorandum odłożono ad acta… Tak skończyła się służba Różyckiego w powstaniu styczniowym.

Emigracja i powrót do kraju
Różycki spędził na emigracji w Paryżu w sumie 8 lat (do 1872). Gorący patriotyzm z jednej strony i żywiołowa natura z drugiej nie pozwalały mu być nieaktywnym lub pozostawać na uboczu: utrzymywał bliskie kontakty z kolegą z powstania — generałem Hauke-Bosakiem. Chciałbym zobaczyć ich — jak o tym-że dumają na paryskim bruku — by posłużyć się słowami Mickiewicza — śmiało planując utworzenie legionu polskiego we Francji. Tylko z pozoru było to myślenie życzeniowe, pozbawione rozsądku; przecież kilka lat po klęsce powstania kościuszkowskiego koncepcja organizacji Legionów w dalekiej Italii również musiała się wielu wydawać dziwactwem, a jednak w niedługim czasie zaowocowała powstaniem Księstwa Warszawskiego.

Tak samo, jak na Rusi, Różycki cieszył się we Francji ogromnym poważaniem. Został nawet wybrany do władz Zjednoczenia Emigracji Polskiej (otrzymał blisko 400 głosów.) Aliści, po tygodniu zrzekł się nowej godności wskutek sporu ideologicznego, w którym opowiedział się po stronie bliskich jego sercu towiańczyków. Na tym jednak nie kończy się jego emigracyjna aktywność: wystąpił w obronie swego rodaka i kompana z oddziału wołyńskiego, Berezowskiego, którego oskarżano o zamach na cara Aleksandra II, bawiącego w Paryżu z okazji Wystawy Światowej.

W polityce międzynarodowej swoje kalkulacje opierał na Francji. Poparł ją otwarcie przeciw Prusom w wojnie 1870 roku, chociaż był to dla niego trudny okres z powodu śmierci ojca. Niebawem wydał również broszurę zatytułowaną «Quelques cris d'amour et de douleur sur l'état actuel de la France» [Kilka okrzyków zachwytu i ubolewania nad obecnym stanem Francji], w której potępiał poczynania komunardów paryskich z roku 1871. Upadek II Cesarstwa miał jednak tę dobrą stronę, iż mieszkał od tej chwili w państwie rządzonym demokratycznie, o które od tak dawna walczył. Nic jednak nie mogło temu dozgonnemu patriocie zastąpić Ojczyzny i kiedy rok później uzyskał od monarchii austro-węgierskiej prawo wjazdu do Galicji, nie wahał się ani przez chwilę… Po powrocie do Polski został rewidentem Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych. Jego praca — o niezbadane wyroki fortuny! — polegać miała teraz na inspekcji agentów przedsiębiorstwa, co wiązało się z licznym podróżami i poważnie nadwyrężyło jego siły. W tym czasie nie udzielał się już towarzysko, brał jedynie udział w uroczystościach 50-lecia powstania listopadowego, wkrótce zaczął chorować na serce.

Różycki zmarł, przyjąwszy sakramenty, w maju roku 1893. Pochowany został na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Spoczywa w otoczeniu kwater powstańców 30 i 63 roku, w bliskim sąsiedztwie Maryana Dubieckiego — przyjaciela, współpracownika i biografa. Na obelisku, wzniesionym z inicjatywy Towarzystwa Ubezpieczeń, widnieje inskrypcja — wiersz Adama Asnyka:

«Tu proch rycerski prawego człowieka na zmartwychwstanie swej ojczyzny czeka, Gdy z Wolą Bożą duch jego na przedzie jak niegdyś braci do boju powiedzie Matce Ojczyźnie dał swój żywot cały Wielki w miłości i wielki w pokorze Polsko, na chwilę odwetu i chwały daj Tobie więcej takich synów Boże.»

Non omnis morietur
W żadnym z większych polskich miast: Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Lublinie nie ma ulicy, placu, czy choćby nawet skweru imienia gen. Edmunda Różyckiego. Pamięć o nim jednak nie zagasła zupełnie. Jego postać pojawia się w opowiadaniu Marii Konopnickiej pt. «Hrabiątko». O bohaterze spod Salichy przypomniała sobie również II RP, aczkolwiek dopiero pod koniec swego istnienia. W 1938 roku minister spraw wojskowych ogłosił nadanie imienia Różyckiego 19. Pułkowi Ułanów Wołyńskich stacjonującego w Ostrogu. Myślę, że był to wybór naturalny, albowiem trudno wyobrazić sobie lepszego patrona dla jednostki będącej niejako reinkarnacją oddziału Różyckiego. W kampanii wrześniowej pułk ten walczył w ramach Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Zostanie on później sformowany na nowo i wejdzie w skład słynnej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.

W czasach PRL zarówno osoba Różyckiego jak też akowski pułk jego imienia — na domiar złego z Wołynia — budziły u władz co najmniej podejrzliwość, tak więc pielęgnowanie pamięci o nich mogło w najlepszym razie stanowić hobby garstki opozycjonistów. Różycki wróci, aczkolwiek zakamuflowany, dopiero po upadku komunizmu. 3 szkoły podstawowe, z czego dwie warszawskie — przyjmą imię 19. Pułku. Żartobliwie rzecz ujmując, można powiedzieć, że Różycki pełni tam, nolens volens, rolę patrona rezerwowego.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Podziel się linkiem:

Komentarze

Публікація висловлює лише думки автора/авторів
і не може ототожноватися з офіційною позицією Канцелярії Голови Ради Міністрів

Polska Platforma Medialna
 

Numery

Яндекс.Метрика