Wspomnienia
Jeden z wielu drogich sercu

Już czwarty rok z rzędu odważni ukraińscy żołnierze powstrzymują masową inwazję raszystów, stawiając godny opór najeźdźcom, wypędzając ich z ziemi ojczystej. Nasi bohaterowie honorowo wypełniają swój żołnierski i obywatelski obowiązek, bo wiedzą, że stoją za nimi murem ich rodziny, ich rodzinne miasta i wsie, a także cała ojczyzna. Chcę opowiedzieć o jednym z bohaterów, moim rodaku, którego znałam osobiście.
Matkę bohatera, panią Felę, znam od wielu lat. Poznałyśmy się, gdy zaczynałam uczyć języka polskiego w szkole nr 4, do której uczęszczał jej syn, Walenty Szerengowski. Często się widujemy, bo mieszkamy w tej samej dzielnicy. Gdy spotkałam ją ostatnio, pani Fela była w czarnej chustce. Miała smutne oczy, w których błyszczały łzy.
Niedługo wcześniej przeczytałam na stronie internetowej naszego miasta, że jej syn, którego uczyłam polskiego w 1993 roku, zginął na froncie. Pani Fela potwierdziła tę tragiczną wiadomość, bo wciąż miałam nadzieję, że to nie on, ale jego imiennik. Walenty Szerengowski poległ 13 lutego 2023 roku w pobliżu miejscowości Krasna Góra w obwodzie donieckim, walcząc o wolność i niepodległość Ukrainy.
Uczeń polskiej szkoły, sumienny ministrant

Walenty urodził się w Berdyczowie 27 lutego 1980 roku w polskiej rodzinie katolickiej Stanisława i Feliksy Szerengowskich. Małżeństwo miało jeszcze dwoje dzieci.
Walenty był jednym z pierwszych uczniów, którzy rozpoczęli naukę języka polskiego na zajęciach fakultatywnych w szkole nr 4. Pamiętam go jako pogodnego, zawsze uśmiechniętego i grzecznego chłopca z polskiej rodziny, jakich wiele mieszka w Berdyczowie. Często można go było spotkać w kaplicy przy ulicy Czudnowskiej podczas nabożeństw, gdzie służył jako ministrant. W tamtych czasach kościoły katolickie były zamknięte, dlatego wierni gromadzili się w kaplicy, która mieściła się w prywatnym domu przy ulicy Czudnowskiej.
W 1993 roku Związek Polaków na Ukrainie przyznał 15 miejsc dla uczniów uczących się polskiego na letnim obozie językowym w Janowie Lubelskim (Polska). Ten wyjazd był dla nas spełnieniem marzeń, ponieważ przez wiele lat byliśmy pozbawieni kontaktu z naszą historyczną ojczyzną. Walenty znajdował się w tej grupie. Dziś wielu nie zrozumie naszej radości z tej podróży, ale wtedy, tuż po upadku żelaznej kurtyny, wyjazd do Polski był dla nas prawdziwym cudem i wyzwoleniem z sowieckiej niewoli.
Podczas naszego pobytu w Janowie Lubelskim dzięki polskiemu dziennikarzowi z „Rzeczpospolitej” Piotrowi Kościńskiemu dla grupy uczniów z Berdyczowa zorganizowano wycieczkę do Warszawy. To, co zobaczyli, pozostawiło niezapomniane wrażenia. Po raz pierwszy dzieci odwiedziły stolicę Polski, zapoznały się z zabytkami i spróbowały najpyszniejszych warszawskich lodów.
Na zdjęciu nasza grupa stoi na tle Zamku Królewskiego. Walenty w pierwszym rzędzie kuca obok nauczycielki i pozdrawia wszystkich gestem ręki. Nikt wtedy nie przypuszczał, że w przyszłości czeka nas straszna wojna. Cieszyliśmy się, bo imperium zła, Związek Sowiecki, już nie istniało.

Lubiany nauczyciel
Walenty od dzieciństwa marzył, by zostać budowniczym, dlatego odebrał wykształcenie zawodowe w Berdyczowskim Liceum Budowlanym i Niemirowskim Kolegium Budowlanym. Później ukończył z wyróżnieniem Lwowski Państwowy Uniwersytet Rolniczy. Po zdobyciu zawodu wrócił do rodzinnego miasta, ożenił się, urodziły mu się dwie córki. Wykładał w miejscowym Liceum Budowlanym. W pracy przeszedł drogę od mistrza do zastępcy dyrektora.
Uczniowie wspominają, że wykładowca Szerengowski był dla nich przede wszystkim przyjacielem, który zawsze im pomagał i wspierał słowem i czynem. Miał złote ręce, a szczególnie upodobał sobie obróbkę drewna. Jego matka ma w domu wiele rzeczy, które zrobił, co nie pozwala, by pamięć o jej synu-bohaterze zaginęła.
Prawdziwy patriota
Wraz z wybuchem wojny nie czekał na wezwanie, lecz bez wahania zgłosił się na ochotnika do wojska, by bronić ojczyzny. Początkowo służył w szeregach obrony terytorialnej Berdyczowa, strzegąc obiektów wojskowych w rejonie berdyczowskim. Po dwóch miesiącach przyszedł rozkaz redukcji kompanii wartowniczych i przyłączenia ich personelu do istniejących brygad Sił Zbrojnych Ukrainy lub nowo tworzonych jednostek. W ten sposób wraz z kilkunastoma innymi mieszkańcami Berdyczowa trafił do 30 Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej im. kniazia Konstantego Ostrogskiego, z którą przeszedł długą i trudną drogę bojową.
Wojenny szlak

Starszy sierżant Walentyn Szerengowski o pseudonimie Batia walczył w wielu gorących punktach. Najpierw przebywali w strefie czarnobylskiej, gdzie dozymetry do tej pory wskazują na wysoki poziom promieniowania radioaktywnego, ale wkrótce jednostka została stamtąd wycofana. Berdyczowianie przeszli chrzest bojowy w bitwach pod Iziumem, gdzie Szerengowski doznał ciężkiej kontuzji po eksplozji miny rosyjskiej, ale nie poddał się leczeniu szpitalnemu, tylko pozostał z towarzyszami broni.
Potem były Zajcewo i Kurdiumówka — nazwy znane wojsku od 2015 roku, następnie krótkie przeformowanie w pobliżu Mikołajowa, wyzwolenie Chersonia i znów trafienie do samego piekła — Bachmut.
Aż znalazł się w pobliżu miejscowości Krasna Góra w obwodzie donieckim. Na pozycji było wielu ludzi. Kiedy zaczął się ostrzał, zaczęli się wycofywać, ale kilku najbardziej doświadczonych zostało, by osłaniać pozycję. Mieli się ewakuować później. Walenty był wśród nich. Kiedy jego towarzysz Rusłan (pseudonim Azymut) został ranny, udzielił mu pierwszej pomocy: założył opaski uciskowe na ranne kończyny i zaniósł go do punktu ewakuacyjnego. Gdyby tego nie zrobił, Azymut wykrwawiłby się na śmierć, a gdyby opaska uciskowa została założona nieprawidłowo, żołnierz mógłby zostać bez kończyny. Po ewakuacji rannego towarzysza wrócił na pozycję, gdzie został zabity.
Ostatnia droga

Jego towarzysze broni z Berdyczowa, z tego samego oddziału, którzy przyszli pożegnać Batię wyruszającego w ostatnią podróż, opowiedzieli obecnym, jakim był żołnierzem. W jednostce czuł się jak w swojej szkole, w której był mistrzem-instruktorem, a jego uczniowie lub studenci braćmi. Stale dbał o to, żeby jego podwładni mieli wszystko czego potrzebują, byli nakarmieni, a w razie potrzeby sam stawał przy ognisku i gotował pyszny obiad.
Walenty nieraz powtarzał: „Jestem tu dla żony, dla dzieci, dla rodziców…”. Mógł załatwić dokumenty i odejść ze służby, ale nie chciał zostawiać towarzyszy. Uśmiechając się na takie propozycje, żartobliwie mówił: „Chcę, żeby moim imieniem nazwali jakąś ulicę…”.
Niestety, w ostatnich tygodniach w okolicach Bachmutu niewiele wskazywało na to, że 30 brygada jest zgodnie z nazwą zmechanizowana, gdyż sprzęt był gdzieś daleko, a oddziały wysłano, by „utrzymać pozycje”, dając im do dyspozycji jedynie karabiny maszynowe lub, w najlepszym razie, moździerze.
Taką taktykę narzucił wróg, przeprowadzając fale ataków i, niestety, wobec braku dostatecznych sił artyleryjskich tylko piechota była w stanie im się przeciwstawić, ponosząc przy tym ogromne straty.
Za odwagę i męstwo starszy sierżant Walentyn Szerengowski został pośmiertnie odznaczony orderem „Za odwagę” III klasy. Wszyscy, którzy go znali, nigdy nie zapomną bohatera, który oddał życie, abyśmy mogli żyć w wolnym, cywilizowanym kraju, a jego pamięć zostanie przekazana przyszłym pokoleniom.
Larysa Wermińska