Kapłaństwo jako powołanie

O realiach życia katolików w cieniu totalitaryzmu, czyli pod „carskim i moskiewskim batem”, o najważniejszych aspektach swojej misji „Mozaika Berdyczowska” rozmawia z posługującym na Ukrainie od 2012 roku ks. Andrzejem Sańko, proboszczem parafii w Słowiańsku i Kramatorsku. Kapłan opowiada o okolicznościach swojej pracy duszpasterskiej, o wojnie i jej ofiarach oraz o doświadczeniach zdobytych w czasie służby w diecezji odesko-symferopolskiej. Wywiad przeprowadzono w Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech.
„Mozaika Berdyczowska”: — Czy decyzja, aby zostać kapłanem została podjęta spontanicznie, czy też stała za tym jakaś sytuacja życiowa?
Ks. Andrzej Sańko: — Nigdy nie planowałem być księdzem, zawsze chciałem być żołnierzem. Kiedy wstąpiłem do liceum wojskowego, przed kościołem w Sokółce 15 sierpnia 1988 roku odbył się Apel Maryjny, na którym wspominano wszystkich poległych za ojczyznę. Reżim tego surowo zakazywał, ale nie mógł zmusić do milczenia śp. księdza Tadeusza Kalinowskiego, wielkiego duchem wojownika o wolność Polski i narodów ościennych. Prosił on wtedy ze łzami Matkę Bożą Miłosierdzia (Jej wizerunek w postaci mozaiki widnieje na frontonie kościoła św. Antoniego, którego Moskale w czasach carskich przez kilkadziesiąt lat nie pozwalali odbudować po pożarze), żeby wyprosiła u Boga dar odwagi zniewolonym i upodlonym i opiekowała się przyszłym żołnierzem Andrzejem, który idąc do jednostki w Olsztynie, narażony jest na utratę wiary, a nawet człowieczeństwa.
Odważny kapłan nie mylił się: zostałem razem z kolegami poddany usilnej indoktrynacji, czyli codziennemu „praniu mózgu”. Zamiast „Boga, honoru i ojczyzny” wbijano nam do głowy sowieckie slogany przy użyciu obrzydliwych przekleństw, tzw. ruskich matów, które są nadal używane powszechnie w krajach dawnego bloku socjalistycznego. Jednak dzięki chrześcijańskiej nieobojętności i solidarności nastąpiły wielkie przemiany również w wojsku. A kiedy w 1991 roku wolną już Polskę nawiedził Ojciec Święty Jan Paweł II, wraz z żołnierzami czuwaliśmy nad Jego bezpieczeństwem.
Od czwartej rano do dziewiątej wieczór byliśmy przy Nim. Nic dziwnego, że byliśmy zmęczeni upałem, a jeszcze bardziej zgłodniali i spragnieni. Nasi dowódcy nie dbali o ludzi, wykorzystywali nas, jak gen. Jaruzelski do darmowej pracy przy prywatnych luksusowych rezydencjach czy ekskluzywnych stadninach koni. Oni nie tylko nas okradali, rozkazywali, uważali się za lepszych (rasa panów, może nadludzi?), ale gardzili nami.
Inaczej się zachował Jan Paweł II, który podszedł do nas, żeby nam podziękować. Byliśmy wielce zdumieni, bo na co dzień mieliśmy do czynienia z chamstwem dygnitarzy na wysokich stanowiskach. A kiedy Papież podał mi rękę, to jakby coś się we mnie przewartościowało. Nastawiony do kościoła dość ostrożnie, nawet krytycznie, stałem się rycerzem Chrystusa. Ten prosty gest życzliwości Wielkiego Giganta Historii dodał mi śmiałości.
Zwróciłem się do generała, że nie chcę robić kariery wojskowej, lecz pójść do seminarium. Marzę, żeby wyjechać na Wschód i głosić Ewangelię ludziom, którzy za naszą wschodnią granicą mieli gorzej, niż my w Polsce. Starszy już mężczyzna w mundurze generalskim odpowiedział, że nie wie, co mi odpowiedzieć, gdyż nigdy nie zwracano się do niego z podobnym zapytaniem.
— A więc wybrał ksiądz kapłaństwo. Proszę przedstawić naszym czytelnikom krótką historię 25 lat swojej niełatwej posługi upominania się o godność i wartość każdego człowieka.
— Krótko po święceniach w 1999 roku wyjechałem na Białoruś, aby otoczyć duchową troską nieuleczalnie chorych i umierających z powodu ukrywania przez reżim komunistyczny prawdy o czarnobylskiej tragedii i zamieszkiwania na obszarach napromieniowanych. Statystyki nadal są ukrywane albo fałszowane, a w szpitalach onkologicznych, przepełnionych do dzisiaj umierającymi, brakuje lekarzy, leków, a przede wszystkich ludzkiego podejścia. Nadal ważniejsze jest tam odgórne kierowanie, planowanie, decydowanie, kto ma szansę się uratować niż życie czy zdrowie człowieka.
Naocznym tego przykładem jest przepiękna, historyczna świątynia położona w centrum Mińska niedaleko parlamentu i pomnika Lenina, zwana „Czerwonym Kościołem”. Niestety, od kilku lat jest znowu zamknięta (wcześniej urządzono w niej bolszewicki teatr i kino) i okupowana przez milicję za karę, gdyż modlono się w niej o pokój na Ukrainie. Obok kościoła Japończycy ustawili „Dzwon Nagasaki”, w który mógł dzwonić każdy, kto stracił kogoś bliskiego w wyniku „awarii”, a co roku, w rocznicę Czarnobyla przechodził nieopodal marsz pamięci o ofiarach tej komunistycznej zbrodni, który najczęściej był rozpędzany przez OMON.
Nakreślona w skrócie sytuacja obrazuje, jak trudno być wolnym i uczciwym w podobnych warunkach. Dodam jeszcze, że 11 lat pracy hospicyjnej na Białorusi przygotowały mnie na rozwinięcie wraz z wolontariuszami z różnych krajów aktywnej działalności na rzecz osób z chorobą nowotworową w późniejszym duszpasterstwie na Ukrainie.
— Proszę o przedstawienie naszym czytelnikom motywów, które przeważyły, że zdecydował się ksiądz na poświęcenie wielu lat swojego życia dla dobra mieszkańców Ukrainy. Co konkretnie połączyło historię tego kraju z księdza osobistą historią? Czy niezwykłe piękno przyrody południowych i wschodnich ziem ukraińskich, czy też może ważne wydarzenia dziejowe, które poruszyły wrażliwą duszę do głębi?
— Oczywiście zachwyciło mnie piękno przyrody nad Morzem Czarnym, które Rzymianie nazywali „morzem gościnnym”, gdyż jest ono bardzo piękne, spokojne, a momentami majestatyczne. Bardziej jednak pociągała mnie historia ludzi – mieszkańców tych ziem, ściśle związana z historią Polski i katolicyzmu.
To właśnie na obszarze dzisiejszej diecezji odesko-symferopolskiej, od Rumunii aż po Krym, hordy tatarskie czy tureckie pędziły jak bydło swoich niewolników. Tragiczny los w większości kobiet i dzieci opiewa Jan Kochanowski w „Pieśni o spustoszeniu Podola”. Ich droga krzyżowa wiodła na Krym wybrzeżem i spalonymi stepami i była usłana bezimiennymi trupami, przesiąknięta krwią oraz łzami tysięcy ludzi z Podola, z Litwy, a nawet z centralnej Polski.
Chrześcijanie byli traktowani okrutnie, bezwzględnie rozdzielano rodziny, sprzedając je na zawsze w niewolę i wywożąc do Turcji i innych krajów arabskich. Takie polowanie na ludzi spowodowało wyludnienie całych obszarów, miast oraz wsi i można je porównać jedynie ze szczegółowo zaplanowanym ludobójstwem „hołodomoru”.
Represje stalinowskie w latach 30. doprowadziły również do masowej eksterminacji wszystkich księży i biskupów katolickich. Urządzano obozy koncentracyjne dla katolików, dla ich żon, a oddzielne dla katolickich dzieci na Wyspach Sołowieckich. Tam je bezkarnie głodzono, bito, a nawet torturowano fizycznie czy psychicznie męczono, trzymano w straszliwych warunkach tylko dlatego, że ich rodzice byli katolikami.
Jak by tego było mało, organizowano exodus całych narodów. Były to przymusowe, bezmyślne wywózki, prowadzące często do zagłady wielu milionów ludzkich istnień. To, co obecnie dzieje się na Ukrainie, zostało zapoczątkowane znacznie wcześniej.

— Co sprawiło, że zdecydował się ksiądz na pracę na Ukrainie?
— Po wielu latach pracy, gdy dla władz Białorusi stałem się — jak wielu polskich kapłanów — nieproszonym gościem, aby uniknąć aresztowania czy deportacji, zmuszony byłem opuścić ten męczeński chrześcijański lud, z którym tak wiele mnie łączyło. Smutkiem napełniało mnie zwłaszcza rozstanie z moimi chorymi przyjaciółmi, którzy 1 stycznia 2012 roku w Uroczystość Najświętszej Bogurodzicy wypełnili Czerwony Kościół w Mińsku. Podczas pożegnalnej Eucharystii w czasie kazania zabrzmiały z ambony niezapomniane słowa: „kapłan — jako drugi Chrystus powinien na wzór Zbawiciela złożyć w ofierze, co dla niego najdroższe, nawet kiedy boli serce, a z oczu, jak teraz u wszystkich, płyną gorzkie łzy niezrozumienia, dlaczego — choć tak bardzo brakuje nam księży według Serca Bożego — musisz nas opuścić na zawsze!”.
I tak trafiłem najpierw do Odessy, w której rozpocząłem swoją posługę od głoszenia rekolekcji w tamtejszej katedrze, a następnie przez trzy lata pełniłem obowiązki ojca duchownego diecezji przy jednoczesnej pieczy jako proboszcz nad dwiema parafiami: Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Illicziwsku [obecnie Czarnomorsk — red.] oraz św. Alberta Wielkiego w Dobroaleksandriwce, a także obsługując jedną kaplicę dojazdową w Sanżejce. Widząc ogrom potrzeb, a zwłaszcza brak u wielu osób jakiejkolwiek duchowości, pragnąłem im jak najlepiej dopomóc w poznaniu Ewangelii i świadomym włączeniu się w misję Kościoła świętego wśród ich często niewierzących bliskich, znajomych, sąsiadów.
Dokonywało się to dzięki wielonarodowościowej ekumenicznej misji humanitarnej grupy wolontariuszy zdających sobie sprawę, że wspólne wysiłki przyniosą większy owoc. Wspólnota ta przyjęła potem nazwę „Unia kultur i narodów” i jako międzynarodowe stowarzyszenie non profit (zarejestrowane oficjalnie w Polsce 17 września 2013) ogromnie dużo zrobiła dla zbliżenia polsko-ukraińskiego, pomagając najbiedniejszym, zwłaszcza dzieciom cierpiącym na gruźlicę, ociemniałym oraz ofiarom wojny czy sierotom z chorobami psychiczno-neurologicznymi. Najbardziej chodziło nam o zintegrowanie inicjatyw i połączenie wysiłków na rzecz nie tylko pomocy materialnej, lecz również o dotarcie do zrozpaczonych z powodu utraty czy zaginięcia bliskich, promocję wartości ludzkich i chrześcijańskich, koordynację wysiłków w celu uzyskania międzynarodowego wsparcia w sprawach odzyskania zagarniętych przez Rosjan ziem, obywateli porwanych, siłą przetrzymywanych, torturowanych, złamanych psychicznie i fizycznie...
Czas pokazał, że nasza skromna inicjatywa spotkała się z akceptacją, a także wdzięcznością wielu ludzi dobrej woli, w tym śp. bp. Bronisława Biernackiego, i pomogła w zjednoczeniu wysiłków na rzecz najbardziej poszkodowanych z powodu bezpodstawnej okrutnej rosyjskiej agresji.
Region Ukrainy, w którym rozpoczęliśmy naszą działalność, całkowicie opartą na zaufaniu do Boga, to południowa część kraju położona nad Morzem Czarnym, czyli tereny diecezji odesko-symferopolskiej. Wyrosła ona z wielowiekowego, wielokulturowego oraz wielonarodowego przeżywania wiary katolickiej. Napływ kolonizatorów, głównie z Włoch, Francji, Niemiec i Polski, sprawił, że Odessa była i jest miastem bardzo katolickim, w którym zachowało się również sporo pamiątek kultury i historii Polski. W czasie zaborów jedyną ostoją dla języka, a także kultury ojczystej stał się Kościół katolicki.
Podobnie było w czasie prześladowań komunistycznych. Kiedy w roku 1940 w Odessie więzienia były wypełnione Polakami, a NKWD przeznaczyło im los jeńców Katynia, Chersonia, Starobielska, Charkowa, Bykowni i Miednoje, prawie wszyscy biskupi i księża byli już dawno rozstrzelani. Na ich miejsce, na tę duchową pustynię, przybył w latach 50. ks. Tadeusz Hoppe, pozostający przez prawie 40 lat jedynym katolickim, polskim kapłanem nie tylko w Odessie, lecz także na olbrzymich obszarach wybrzeża czarnomorskiego.
Nabożeństwa, kazania, pieśni religijne, śluby, chrzty, pogrzeby odprawiał wyłącznie w języku polskim, a jego niezłomna i jakże patriotyczna postawa to wzór wartościowego życia oddanego Bogu i ojczyźnie. Dzięki niej, mimo represji, został na tej nieludzkiej ziemi zachowany skarb wiary, wyrastający z przejrzystego nurtu polskiego katolicyzmu. Dlatego najlepiej znanym językiem w liturgii pozostał nadal w wielu parafiach język polski. A zmarły niedawno ks. bp Bronisław Biernacki [12 listopada 2024 — red.], pasterz diecezji odesko-symferopolskiej [obejmuje tereny od Mołdawii aż po okupowany Krym — red.], był rdzennym Polakiem i często powtarzał, że wiara święta, Kościół katolicki mogły się ostać na tych ziemiach i nie zostały pokonane przez wojujący ateizm tylko dzięki ofiarności polskich kapłanów — prawdziwych ojców oraz nauczycieli naszej wiary i Kościoła lokalnego.
— W jakim stopniu bogate dziedzictwo, łączące w jednej wierze różne narody oraz tradycje kulturowe, pomaga w odkryciu własnej tożsamości oraz ewangelizacji społeczeństwa ukraińskiego będącego mozaiką narodowościowo-religijną?
— Podobnie jak w Polsce, gdzie mówimy: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, świadomość kim się jest bardzo mocno wpływa na kształtowaną przez nas rzeczywistość. Inna kwestia to pytanie o stopień zachowania w narodzie polskim i także w bardzo niejednolitym narodzie ukraińskim ponadtysiącletniej chrześcijańskiej tradycji, a także, na ile ona również dziś przenika do struktur rodzinnych, społecznych i do struktur państwowych.
Ukraina, dla której stałem się wygnańcem z wyboru, to ziemia naznaczona straszliwymi, niewyobrażalnymi cierpieniami wielu narodów. Wspomniana wcześniej bolszewicka operacja likwidacji inteligencji, biskupów, kapłanów oraz wiernych, a przede wszystkim precyzyjnie zaplanowany przez katów z Kremla tzw. hołodomor oraz inne nieludzkie, wprost bestialskie formy ludobójstwa, składa się na ogromnie trudną historyczną spuściznę, która i dziś kierunkuje wiele ludzkich zachowań. Parę przykładów: praktycznie każda rodzina moich parafian straciła kogoś bliskiego. Albo umarli z głodu, albo zostali zgładzeni za to tylko, iż byli Polakami.
W lipcu 2013 roku w każdym kościele na Ukrainie odczytywano list katolickiego episkopatu z okazji 70. rocznicy wołyńskiego ludobójstwa. Byłem świadkiem niezwykłego zjawiska, które poruszyło mnie do głębi, a mianowicie płaczu prawie wszystkich zebranych wtedy, na mszy świętej. Zdarzało się w mojej praktyce, że potomkowie sowieckich morderców szukali „polskiego chramu", aby przeprosić za potworne zbrodnie przodków.
Historia się powtarza — z powodu rosyjskiej agresji nie tylko miliony ludzi, zostawiając wszystko, uciekło z regionów ogarniętych wojną, lecz ciągle giną niewinni, mordowani, jak śp. Kazimierz Wróbel rozstrzelany w biały dzień na ulicy Doniecka przez pijanych najemników Rosji, której władze zabroniły podawania do wiadomości okoliczności jego egzekucji, co jest zresztą częścią ich strategii propagandowej, nie cofającej się przed kłamstwem czy „kupieniem opinii” polityków i dziennikarzy Unii Europejskiej, nie wspominając o sponsorowaniu czy wyposażaniu w broń międzynarodowego terroryzmu, kontynuacji zbrodniczych działań ZSRS.
Wojna dla tego „imperium zła” jest nie tylko narzędziem ekspansji na nowe tereny, lecz przede wszystkim zarobkiem na krwi i łzach niewinnych ofiar. Z inicjatywy Putina dokonuje się destabilizacja napadniętej Ukrainy, przejawiająca się w rażącej spekulacji nie tylko na cenach gazu czy ropy, ale i produktów pierwszej potrzeby, w tym żywności oraz leków, których ceny bardzo wzrosły, co wywołuje panikę i strach przed dniem jutrzejszym. Tak więc uzbrojona w rakiety atomowe i poparcie Cerkwi prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego nieludzka ideologia finansowej międzynarodówki w imię „wielkiej Rusi” nie pozwala nadal być wolnymi i rozwijać się narodom bloku sowieckiego.

— Jako wieloletni duszpasterz chorych onkologicznie, a także współpracownik wielu fundacji dobroczynnych oraz organizator różnorakiej pomocy dla potrzebujących, kierując aktywnie wieloma dziełami charytatywnymi, musiał się ksiądz z pewnością spotykać z trudnościami: postawą niechętnych osób, skorumpowanych władz i lekarzy, zazdrością moskiewskiej Cerkwi prawosławnej, a także ludzi niewierzących o światopoglądzie sowieckim?
— Jako polscy misjonarze w większości spotykamy się z wielkim szacunkiem miejscowej ludności. Czynią tak ze względu na naszych męczeńskich, niezłomnych poprzedników. Ich świadectwo codziennie poucza nas, iż niesienie innym — mimo przeszkód oraz niezrozumienia — szczęścia Chrystusowej Miłości i wypływającego z niej głębokiego duchowego spokoju jest często jedynym lekarstwem na szowinistyczne fanatyczne zaślepienie krwawą ideologią, ateizmem, materializmem, imperializmem i usprawiedliwianiem przestępstw przeciw życiu oraz wolności czy godności innych.
Po zniszczeniach duchowych i materialnych doby caratu i komunizmu katolicka diecezja, w której pracowałem [odesko-symferopolska — red.], została reaktywowana w 2002 roku przez św. Jana Pawła II. Pierwszym jej biskupem został ks. bp Bronisław Biernacki. Staraliśmy się tam przypominać tym, którzy pochodzą z rodzin tradycyjnie polskich, o ich przodkach, o ich sławnej historii. Myślę, że to jest pewne podobieństwo, które trzeba zaznaczyć, że w samej Polsce, jak i również na tak zwanych Kresach oraz wszędzie tam, gdzie żyje Polonia, powrót do korzeni historycznych, do korzeni chrześcijańskich może pomóc odrodzić się społeczeństwu, odrodzić się również tym pięknym tradycjom, które od wieków były zachowywane w Polsce, a także na Ukrainie, także południowej: w Odessie i na Krymie.
Pluralizm obecny w naszej wspólnocie wiary odsłonił prawdziwie katolickie oblicze miejscowego Kościoła. Mieliśmy kontakt z parafianami z rodzin wieloetnicznych: Polakami, Ukraińcami, Białorusinami, Litwinami, Niemcami, Mołdawianami, Bułgarami, Gaugazami (Turcy, którzy z powodu przyjęcia wiary w Chrystusa ratowali życie uciekając na Ukrainę), Włochami, Cyganami, Rosjanami, a nawet Żydami. To pozwala stać się bardziej otwartym na innych i ich potrzeby, korzystając z bogactwa ich kultury, czasem zupełnie odmiennej od naszej.
Tak więc Pan Bóg dokonuje na naszych oczach niezwykłych dzieł, jednocząc ludzi różnych narodów i kultur we wspólnym pragnieniu prawdy, miłości i sprawiedliwości. Wyraża to najpiękniej ofiara przebłagania i pokoju, Eucharystia sprawowana w katolickich świątyniach w wielu językach, często z doskonałą znajomością przez wiernych tekstów liturgicznych po ukraińsku i polsku.
— Wojna na Ukrainie zaczęła się w 2014 roku. Jak wyglądało księdza życie w diecezji odesko-symferopolskiej?
— Niewypowiedziana przez Rosję wojna i sponsorowanie najemnych morderców dywersantów, którzy paraliżują życie na Ukrainie, bardzo mocno wpłynęły na naszą sytuację. Po aneksji Krymu odcięto od naszej diecezji wielu kapłanów wraz z biskupem Jackiem Pylem. Represji doświadczyli Tatarzy krymscy.
(Tatarzy są mi bliscy od szkolnej ławy i ich wyznanie nie przeszkadzało nam doskonale się rozumieć na Podlasiu. Pomogło mi to również w nawiązaniu kontaktów z rdzennymi mieszkańcami Krymu. 70. rocznica deportacji tego zdziesiątkowanego przez Sowietów narodu zbiegła się z niczym nie uzasadnioną agresją rosyjską i początkiem nowych totalitarnych represji.)
Także katoliccy duchowni musieli ze względu na to, że są Polakami, opuścić Półwysep Krymski. Wierni bardzo to przeżywali, co widać na przykładzie staruszka, ks. Kazimierza Tomasika, kapłana diecezji przemyskiej, który po ponad 20‑letnim pobycie w parafii w Kerczu w 2014 roku został zmuszony do jej opuszczenia. Nawet w niedalekiej Odessie wciąż zdarzały się akty terrorystyczne. Dominujący był ciągły stan niepewności.
Przez bardzo długi czas nie opuszczałem parafii, gdyż w każdej chwili mogło nastąpić natarcie oddziałów rosyjskich, stacjonujących ok. 80 km od niej, w tzw. bandyckiej republice Naddniestrza, gdzie zmagazynowano blisko 20 tys. ton materiałów wybuchowych i uzbrojenia. Wszystko to bardzo negatywnie wpływało na nastroje społeczne, a także na ceny.
Wojna stanowi najlepszy czas dla lichwiarzy i szubrawców, którzy spekulują na cenach nie tylko chleba, żywności i wszystkiego, co można sprzedać, ale także kursach waluty. Co gorsze, spowodowano zniszczenia i śmierć tysięcy niewinnych ludzi. Miliony mieszkańców Ukrainy musiało uciekać z kraju, a ci, którzy pozostali, nie mają dachu nad głową. Są ewakuowani z terenów, gdzie trwają walki, do nas, szukają pomocy.
Muszę powiedzieć, że Kościół katolicki jako wspólnota jest na tyle zorganizowany, iż stara się wszechstronnie pomagać wszystkim szukającym pomocy, aby odpowiedzieć na ich potrzeby. Ale nie zawsze jest to możliwe, bo często wszystko, co mieliśmy, już rozdaliśmy, a ta pomoc, która przybywa do nas, jest niewystarczająca i często zatrzymywana na granicy, a nawet zdarza się, że żądają tam cła za tę pomoc humanitarną.
Razem z parafianami, którzy rozdali wszystko, co mieli, stworzyliśmy centrum pomocy. Zwracali się do nas ci, którzy zostali ofiarami wojny, inwalidzi, zwłaszcza dzieci, ci, którzy stracili nie tylko ręce i nogi czy wzrok z powodu rosyjskich bomb czy min, ale również swoją rodzinę i przybywali na ten teren nadmorski, gdzie jest dużo różnego rodzaju kurortów, sanatoriów, baz wypoczynkowych, aby szukać schronienia. Myślę, że w duchowym, psychologicznym wymiarze leczenie ran psychicznych, duchowych będzie trwało kilka pokoleń. I to jest największa krzywda, którą czyni słabszym współczesny bogaty świat, który nie liczy się z Bogiem, nie liczy się z życiem drugiego człowieka.
Supermocarstwa chcą o wszystkim decydować, ponieważ są bardzo dobrze uzbrojone. Największy ich grzech stanowi fakt, iż roszczą sobie bezprawne pretensje, aby ograniczać swobodę i uciskać inne narody, doprowadzając tym samym do totalnego unicestwienia ludzi i całych wcześniej bardzo gęsto zasiedlonych terenów. Dochodzi nawet do tego, że rodziny, które jadą do strefy działań wojennych, aby wykupić okradzione ze wszystkiego i często okaleczone zwłoki syna czy córki, również stają się zakładnikami fanatycznych bojowników Putina.

— Czy ktoś z ojczyzny wspomaga was w sposób stały i zorganizowany?
— Jak już wspomniałem, nie chciałem pozostawiać moich parafian w tym trudnym czasie. Kiedy sytuacja trochę się uspokoiła, odwiedziłem Polskę. Zostałem zaproszony przez ks. kan. dr. Jana Jachyma, proboszcza parafii św. Wojciecha w Łodzi. Dobrze rozumiał naszą sytuację, gdyż odwiedził naszą wspólnotę parafialną w Czarnomorsku.
Byłem także przejazdem w rodzinnych stronach i spotkałem się z bardzo wielką życzliwością swoich rodaków, ludzi bliskich mojemu sercu, wśród których się wychowałem. Wiele się od nich nauczyłem w trudnej życiowej szkole wzrastania. Jeżeli chodzi o pomoc, to rzeczywiście bardzo zaskoczyła mnie reakcja sokółczan i całego powiatu sokólskiego, także dyrekcji, pedagogów i uczniów wielu szkół, strażaków, organizacji społecznych. Odzew w postaci przywożonych darów był tak wielki, że trzeba było w moim rodzinnym domu w Sokółce otworzyć Kryzysowe Centrum Pomocy Ofiarom Wojny. O jego prowadzenie poprosiłem moich przyjaciół i wolontariuszy ze wspomnianego Stowarzyszenia „Unia Kultur i Narodów”.
Chciałbym również podziękować wszystkim, którzy są nieobojętni na nasz los. Szczególne wyrazy wdzięczności należą się sokólskim duszpasterzom, na czele z ks. kan. Adamem Baranowskim, czcigodnym siostrom zakonnym, lekarzom, pielęgniarkom, który zebrali bardzo dużo żywności, medykamentów, ubrań, pościeli oraz ofiarodawcom indywidualnym, którzy od 2012 interesowali się, czym można wspomóc potrzebujących na Ukrainie i przyjęli ich gościnnie w swoich domach po 2022 roku.
Najważniejszą wszakże pomoc stanowi nasza nieobojętność na los niewinnie cierpiących, którzy choć z dala od kraju przodków, zachowali wiarę i kulturę, mimo że łatwiej by im się żyło w ZSRS, gdyby wyrzekli się wiary i polskości. Polakiem bowiem nie jest ten, który mówi po polsku albo posiada dokumenty z polskim godłem, ale ten który poczuwa się do łączności z męczeńską historią Narodu, który zawsze życiem wyznawał prawdę: „Za wolność naszą i waszą!”.
Rozmawiała Izabella Rozdolska
Ks. Andrzej Sańko pochodzi z Sokółki na Podlasiu, wielokulturowego i wieloetnicznego regionu Polski, w którym mniejszość ukraińska współistnieje pokojowo z innymi mniejszościami narodowymi, co sprzyja otwartości i tolerancji. Wychowywał się w rodzinie wielodzietnej, która po tragicznej śmierci ojca cierpiała niedostatek. Matkę szykanowały władze komunistyczne, grożono jej wyrzuceniem z pracy, ponieważ w jej domu siostry zakonne prowadziły lekcje religii.
Trafił do liceum wojskowego. Wybierał się do Akademii Sztabu Generalnego, ostatecznie wybrał kapłaństwo. Prowadził posługę duszpasterską w Grodnie na Białorusi, ale został zmuszony do opuszczenia tego kraju. Wyjechał na Ukrainę. Od 2012 roku był proboszczem w Czarnomorsku, od 2015 dziekanem w Chersoniu. Od 13 maja 2023 służył jako duszpasterz mieszkańcom Zaporoża, następnie pełnił posługę proboszcza w parafiach w Słowiańsku i Kramatorsku oraz kapelana w szpitalach na Donbasie blisko linii frontu.
Od początku wojny pomaga ofiarom rosyjskiej agresji, zajmuje się działalnością charytatywną, m. in. na rzecz chorych, dzieci i młodzieży, a także rannych ukraińskich żołnierzy.