Przygody na kolei
Szepetówka
Pociąg Kijów—Warszawa teraz już nie jedzie przez Berdyczów. Wsiąść do niego można tylko w Korosteniu, Szepetówce albo Kowlu. A można także cofnąć się o 180 km do Kijowa i tam wsiadać. Każdy, kto jeździ tym pociągiem, stara się skracać sobie podróż tym pociągiem, ponieważ zaoszczędzi wtedy na bilecie. Właśnie dlatego postanowiłam jechać do Szepetówki i tam czekać na warszawski pociąg. Czekanie trwało ponad siedem godzin, bo z Berdyczowa do Szepetówki można się dostać jedynie pociągiem o godzinie trzynastej. Niestety rozkład jazdy jest taki, że z Berdyczowa gdziekolwiek wyjechać jest trudno. Teraz już pociągi podmiejskie tak często nie kursują. Otóż kupiwszy poprzednio bilet w centrum serwisowym na żytomierskim dworcu, w wyznaczonym dniu wyjechałam do Szepetówki. Celem mojej podróży był Kraków. Z Warszawy do tego miasta trafić nie jest trudno.
Był grudzień i dzień trwał bardzo krótko, bo szybko zapadał zmierzch. W Szepetówce mam rodzinę i skorzystałam się z okazji, aby ją odwiedzić. W gościnie czas upłynął szybko. Na półtorej godziny przed przyjazdem mojego pociągu udałam się na dworzec. Szepetówka już była w ciemnościach.
Ciemność ta chyba była jakaś wyjątkowa, na tyle gęsta, że nic nie było widać na odległości wyciągniętej ręki. Latarnie na ulicach były wyłączone, jedyne źródło słabego światła to szepetówski dworzec, gdzie jest poczekalnia dla podróżujących. Na dziesięć minut przed przyjazdem pociągu relacji
— Niech pani słucha ogłoszenia — odpowiedziała konduktor. Wyszedłszy na peron zaskoczyło mnie, że pierwsze dwa tory kolejowe były zajęte przez pociągi podmiejskie. Byłam pewna, że za chwilę odjadą i będzie widać, co dzieje się na trzecim torze. Ale pociągi podmiejskie zasłaniały sobą trzeci tor, a obchodzić ich naokoło było za daleko i nie wiadomo było czy istnieje taka potrzeba. Przecież
— Proszę pani, czekam na warszawski pociąg, ale nie było powiedziane z jakiego toru odjeżdża.
— A czy on tu się zatrzymuje?
— No pewnie, bo mam na niego bilet z Szepetówki.
Senna kolejarka nareszcie obudziła się.
— Niech pani poczeka, muszę wyjaśnić. — powiedziała i zaczęła dzwonić przez telefon.
— Pani pociąg już odjechał, stał na trzecim torze.
Poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg.
— Jak odjechał? Przecież konduktor powiedziała czekać ogłoszenia.
— Przepraszam, ale zapomniałam ogłosić. Ten pociąg niedawno tutaj się zatrzymuje i do niego nikt nigdy nie wsiada. Nie wiedziałam, że dzisiaj będą pasażerowie.
— I co mam robić?
— Nie wiem, przepraszam.
Zrozumiałam, że już nie jadę, pociąg odjechał beze mnie i muszę jakoś dać sobie rady. Najpierw wróciłam na peron, gdzie stała moja walizka. Potem poszukałam gabinetu naczelnika zmiany. Zapukałam do drzwi, weszłam. Przy stole siedziało dwie kobiety w kolejarskich mundurach i piły herbatę. Powiedziałam o swojej sytuacji. Starsza kolejarka zaczęła mi tłumaczyć, że jestem sama winna, bo nie zobaczyłam pociągu. Ale w takich ciemnościach zobaczyć pociąg i napisy na nim jest zadaniem wręcz niewykonalnym. Kolejarki wzięły mnie za głupią prostaczkę. Zrozumiałam, że trzeba działać inaczej. Wyciągnęłam swoją legitymację dziennikarską, aparat fotograficzny i dyktafon.
— Proszę pani, ja mam świadków, że ogłoszenia o pociągu warszawskim nie było. Teraz prowadzę śledztwo dziennikarskie, dlaczego tak się stało i obiecuję paniom mnóstwo nieprzyjemności już dzisiaj.
Kolejarki od razu zmieniły ton rozmowy. Nawet nie myślałam, że sprzęt dziennikarski wywoła na nich takie wrażenie.
— Damy pani pieniądze na taksówkę i niech pani spróbuje dogonić pociąg i wsiąść do niego w Zdołbunowie.
Pogodziłam się. Przy dworcu stało kilka taksówek. Za 150 hrywien młody chłopak zgodził się zawieźć mnie szybko do Zdołbunowa. Wsiadłam do samochodu. Odjechawszy kilka metrów od dworca znaleźliśmy się w całkowitym mroku. Droga była zła. Szybko jechać nie dało się. Kierowca już za miastem zrozumiał, że nie da rady zdążyć na Kijów—Warszawę. Stanął w jakimś polu. Zapytałam, co się stało, dlaczego nie jedzie. Odparł, że zapomniał zatankować i zaraz zadzwoni do kolegi, który mnie zawiezie do Zdołbunowa. Zaczęłam się denerwować. Zachowanie kierowcy nie podobało mi się. Staliśmy w szczerym polu, naokoło nic nie widać, a najstraszniejsze to to, że słychać było niesamowite wycie ni to psów, ni to wilków. Zrozumiałam, że tracę drogocenny czas, ale nic nie mogłam zmienić. Chwyciłam swoją komórkę i zadzwoniłam do brata. Tak, żeby kierowca słyszał naszą rozmowę, powiedziałam co się stało i że jeżeli zginę, to niech moich śladów szukają na dworcu w Szepetówce. W ciągu dziesięciu minut przyjechał inny taksówkarz. Przesiadłam się do jego samochodu. Nowy kierowca powiedział, że nie zdąży dogonić pociągu, bo pozostało nam 40 minut, a do Zdołbunowa trzeba jechać przynajmniej godzinę.
— Ale proszę spróbować. Może pociąg się opóźni. — poprosiłam kierowcę. Pomyślałam, że powinnam wykorzystać wszystkie szanse, aby dogonić pociąg.
Droga była bardzo trudna, bo ciemności i dziury w drodze nie pozwalały szybko jechać. W Zdołbunowie dowiedziałam się, że dziesięć minut temu warszawski pociąg odjechał. Gdybyśmy nie stali i nie czekali na inny samochód, to zdążylibyśmy. Ale...
Postanowiłam wracać do Szepetówki i odzyskać stracone pieniądze za bilet. Kiedy wpadłam do dyżurki kolejarek, one nadal piły herbatę. Już ponad dwie godziny minęło od chwili naszego incydentu, ale poczęstunek przy herbacie trwał nadal.
— Dobry wieczór, to znów jestem ja. Niestety nie dogoniłam pociągu. Co będziemy robić? Pani kolejarka zesztywniała z filiżanką w ręku. Pewnie już była pewna, że pozbyła się mnie. Ale.... Koleżanki z szepietowskiego dworca milczały, nic nie mając do powiedzenia. Wtedy zaczęłam mówić ja.
— Proszę zwrócić mi koszt mojego biletu i odprawić moją dokuczliwą osobę w stronę polskiej granicy czymkolwiek i jak najszybciej. Jeżeli panie nie zgodzą się tego uczynić, to podam je do sądu i wtedy wypłacicie mi nie jeden tysiąc hrywien jako stratę moralną. Jestem dziennikarką i mam duże doświadczenie, co do procesów sądowych, jeszcze żadnego nie przegrałam. Oprócz tego napiszę o tym incydencie do gazet, z którymi współpracuje i zrobię reportaż w radio. Zaczynam od razu — powiedziawszy to sięgnęłam po dyktafon.
— Oddamy pani pieniądze, tylko niech pani swój bilet nam pozostawi. Za półgodziny jedzie pociąg do Lwowa, pani może sobie kupić bilet, kasa jest czynna.
— To jest już inna rozmowa. — schowałam dyktafon odetchnąwszy z ulgą.
Za półgodziny już jechałam w kierunku Lwowa. Mogłam kilka godzin pospać. Na szczęście były bilety na Kijów—Wrocław, który odjeżdżał o 7:40 z dworca lwowskiego. Nim dojechałam do Krakowa, gdzie odbywały się warsztaty dziennikarskie zorganizowane przez fundację «Pomoc Polakom na Wschodzie».
Izabella Rozdolska