Bez zaciskania pasa
W Polsce co raz jakiś polityk z opozycji, ekonomista, politolog czy inny uczony albo ekspert nawołuje rząd, by działał szybciej, śmielej, z większym rozmachem i przeprowadzał radykalne reformy w różnych dziedzinach życia. Reformy te często wiążą się ze sporymi wydatkami. Skąd jednak brać na nie pieniądze, zwłaszcza w erze trwającego kryzysu gospodarczego w świecie, tego ci podpowiadacze i orędownicy dużych reform z reguły nie ujawniają. A ci, którzy to czynią, wyjście przeważnie wskazują w cięciu wydatków budżetowych, w tym na cele socjalne, czyli najbiedniejszym, w zaostrzeniu reżimu oszczędności i w podnoszeniu podatków. A nikt nie lubi, gdy państwo sięga mu do kieszeni. Zwolennikiem radykalnych reform jest m.in. prof. Leszek Balcerowicz.
Filozofia, którą od lat i obecnie kieruje się premier Donald Tusk i jego rząd, jest zupełnie inna. Nie uznaje on, by idea wyrzeczeń i zaciągania pasa przez współczesnych Polaków w imię lepszego życia przyszłych pokoleń, była słuszna. Hasła takie głoszono już szczodrze w przeszłości, choćby w czasach socjalizmu. I one zbankrutowały. Nie ma sensu do nich wracać. Przyszłym pokoleniom należy zostawić czy przekazać kraj w dobrej kondycji, aby miały one jak najmniej trudnych problemów i zmartwień. Jednakże mają obecnie sens tylko takie reformy i zmiany, które przynoszą pożytek już teraz i dają satysfakcję ludziom żyjącym tu i teraz.
Zdaniem prof. Grzegorza Kołodki pokolenie współczesne nie musi zaciskać pasa, ale też nie powinno żyć ponad stan, który wyznacza społeczna wydajność pracy i ogólna kondycja gospodarki. Podobnie uważa unijny komisarz do spraw budżetu dr Janusz Lewandowski, który uważa, że straszenie Polaków zaciskaniem pasa nie ma sensu.
I obecny rząd PO i PSL tym nie straszy. Stoi on na stanowisku, że czas szokowych, gwałtownych i radykalnych reform już minął. Sytuacja gospodarcza i społeczna w Polsce jest ustabilizowana. Zmiany i postęp są jednak niezbędne. Idziemy wszak ku nowoczesnej i zasobnej Europie. I temu marszowi trzeba sprzyjać. Ale reformy powinny być przeprowadzane spokojnie, stopniowo, w sposób przemyślany, krok po kroku, etapami, bez burzenia tego, co jest i się sprawdza. Innymi słowy: należy przeprowadzać rewizje i korekty oraz dostawiać nowe segmenty do budowli już istniejących. «Ja nie startuję w konkurencji, kto zrobi najbardziej bolesne dla ludzi reformy» — wyjaśnił to w jednym z wywiadów premier Tusk.
Rząd stara się przeprowadzać to, co trzeba, ale przy najszerszej akceptacji społecznej. Dotyczy to całej gamy zagadnień gospodarczych, społecznych, socjalnych, oświatowych, codziennego bytu i życia obywateli. W tym roku produkt krajowy brutto ma wzrosnąć o 4%. Zapowiada się dobrze. Ale nie brakuje napięć i ostrych dyskusji. Dotyczą one finansów państwa i długu publicznego, emerytur, bezrobocia i obszarów biedy, inwestycji, w tym drogowych, usprawnień w służbie zdrowia, opieki nad małymi dziećmi, postępu w nauce i szkolnictwie wyższym, poprawy obsługi przedsiębiorstw i obywateli, np. zastąpienia licznych zaświadczeń zwykłymi oświadczeniami itd. Władze pobudzają dyskusje i działania obywateli wokół tych spraw.
Metoda śmiałych małych i średnich kroków zdaje egzamin. Choć wybory parlamentarne są tuż tuż, w Sejmie znajduje się cały pakiet ważnych i doniosłych ustaw. Niektóre z nich nadal wywołują ostre debaty, nie zawsze przychylne władzom. Ale badania opinii publicznej wypadają w sumie pomyślnie dla rządzących. A dobre rządzenie polega i na tym, aby nie przegrywać wyborów i utrzymywać się u steru państwa. Wiele zapowiada, że koalicja PO — PSL z jesiennych wyborów do Sejmu i Senatu wyjdzie z podniesionym czołem i dalej będzie reformować kraj według swych zasad i filozofii.
Eugeniusz Jabłoński
Warszawa