Jak poprawić nastroje Polaków?
Polacy lubią narzekać. Szczególnie na innych, a już najbardziej na władze. Mają ku temu rozmaite powody. Jednak polskie bolączki i cierpienia nie wykraczają na ogół poza to, czego codziennie doświadczają inne narody. Tylko w świecie do niepowodzeń ma się inny stosunek niż w Polsce. Słabości raczej się ukrywa, a nastawia na ich przezwyciężenie i szuka dróg poprawy samemu własnej sytuacji. Klasycznym przykładem są Amerykanie. Przeciętny mieszkaniec USA prawie nigdy nie okazuje, że poniósł klęskę czy znalazł się w tarapatach. Na pytanie, jak ci się powodzi, zawsze odpowie: — Jest okej! Bo człowiek słaby wzbudza nieufność, mało kto chce mu pomóc, prowadzić z nim interesy, wejść w jakiś układ biznesowy. Wyjątek stanowią klęski żywiołowe. Wtedy solidarność z poszkodowanymi jest powszechna, spontaniczna i szczodra.
Profesor Janusz Czapiński mówi, że Polacy są narodem nieżyczliwych sobie ponuraków. Pewnie trochę przesadza. Ale nie całkiem. To historia zrobiła z Polaków naród maruderów i malkontentów. Przeciwko władzy, jej decyzjom i nakazom występowano powszechnie w okresie 123 lat zaborów, okupacji niemieckiej, także w latach PRL, Gdy socjalistyczny ustrój był narzucony pod przymusem. Polacy utyskują jednak również na skutki transformacji ustrojowej po 1989 roku, choć zmiany były wyczekiwane i mają głęboki sens.
W społeczeństwie polskim przeważa krytyczny stosunek do działań kolejnych ekip rządowych i samorządowych, także do obecnej koalicji PO – PSL. A wypływa to stąd, że wśród ludności dominuje postawa życzeniowa, że każdy chce, by jego pragnienia i oczekiwania były spełnione w 100 procentach. To jednak jest nierealne i nie udaje się żadnemu rządowi, nawet w krajach wysoko rozwiniętych. A Polska jest wciąż na dorobku. I goni — dość skutecznie — światową czołówkę.
Polacy mają w większym stopniu poczucie własnej krzywdy niż osobistej winy za niepowodzenie. To nie przeczy, że z zasady koncentrują się na sprawach osobistych i swej najbliższej rodziny; mniej na sprawach ogółu, swego lokalnego środowiska, regionu, wreszcie całego kraju. Stąd za słabe zaangażowanie w różne akcje obywatelskie, w działalność partii, organizacji, stowarzyszeń czy fundacji, uchylanie się połowy obywateli od udziału w wyborach. A przez narzekanie i unikanie odpowiedzialności nie osiągnie się ani pożądanych celów narodowych, ani nawet osobistych.
Co obecnie doskwiera Polakom? Nastroje większości z nich nie są optymistyczne, bo wiele rodzin żyje na kredyt, pogłębiają się rozpiętości w dochodach, system prawny w walce z patologiami jest niewydajny, nastąpiło spowolnienie gospodarcze i spadła produkcja w licznych branżach (w niektórych wzrosła), upadają firmy, maleje zatrudnienie, własne mieszkanie staje się niedostępne dla wielu rodzin, młodzi obawiają się o swą przyszłość, a starsi o poziom swych emerytur. Polaków denerwują również utrzymujące się wciąż — a nawet okresami nasilające — waśnie i kłótnie na szczytach elit politycznych, a zwłaszcza na forum Sejmu, przejawy biurokracji, znieczulicy, nieporadności, nepotyzmu i korupcji. A mimo wszystko w badaniach w styczniu 2013 roku 45% zapytanych Polaków mówiło, że ich rodzinom żyje się «dobrze», 42% — że «ani dobrze, ani źle», a tylko 13%, że «źle».
Jak polepszyć te nastroje i jak odbić się — wraz z Europą — ku górze? Działacze opozycji, a zwłaszcza PiS i Solidarnej Polski mają jeden sposób, za to radykalny: odwołać z funkcji premiera Donalda Tuska i jego rząd, bo jest on «psujem». Podobne próby kończyły się jednak niepowodzeniem, bo rząd ma w parlamencie wystarczającą większość. Zresztą opozycja nie rokuje, by poradziła sobie lepiej z sytuacją w Polsce i w kontaktach z partnerami zagranicznymi. Z tego zdecydowana większość Polaków zdaje sobie sprawę.
Nadzieja więc w tym, że rząd PO i PSL na czele z Donaldem Tuskiem skutecznie poradzi sobie — jak radził dotychczas — z czyhającymi zagrożeniami, podejmował będzie niezbędne decyzje, w tym te trudne i nie popularne, nie zaś unikał ich dla zachowania świętego spokoju. Wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski przewiduje, że już druga połowa bieżącego roku przyniesie Polsce większy niżeli zakładano wzrost gospodarczy. Premier Donald Tusk uważa, że cały 2013 rok będzie lepszy, niż przewidują pesymiści, a w drugim półroczu zacznie spadać bezrobocie, bo powstanie 400 tys. nowych miejsc pracy. W latach 2014-2020 Polska uzyska również — dzięki wysiłkom obecnych władz — wysokie zasilanie z budżetu Unii Europejskiej.
Można powiedzieć, że rządzący nie mogą mówić inaczej, że muszą zapewniać, iż polski okręt przez wzburzone morze poprowadzą dobrym kursem. Ale możliwości powrotu Polski na ścieżkę szybkiego rozwoju widzą także ekonomiści spoza obozu władzy, kojarzeni z innymi opcjami politycznymi. Na przykład profesor Grzegorz Kołodko, o zapatrywaniach lewicowych, były wicepremier i minister finansów w dwóch rządach SLD-PSL, dowodzi, że w Polsce możliwy jest wzrost produktu krajowego brutto (dochodu) o 60% w okresie 12 lat, czyli powyżej 4% rocznie (aktualnie 2%). Swój wstępny autorski plan rozwoju — ujęty w 15 punktach — już przedstawił. Czeka na odzew władz i na poparcie społeczne.
Zapewne zaradni Polacy nie przeoczą rysujących się możliwości. Wejście na kurs szybkiego wzrostu gospodarczego to pożądana linia poprawy nastrojów społecznych Polaków.
Eugeniusz Jabłoński, Warszawa