Prezydent, jakiego Polacy potrzebują
Minęły właśnie dwa lata od 10 kwietnia 2010 roku, gdy po nagłej śmierci w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, obowiązki głowy państwa — zgodnie z konstytucją — objął ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. W tym charakterze pełnił je przez prawie trzy miesiące — do powszechnych wyborów prezydenckich. Wystartował w nich jako kandydat Platformy Obywatelskiej — po wcześniejszym wygraniu prawyborów wewnątrzpartyjnych, w których jego konkurentem był minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Prezydentem Polski został po drugiej turze wyborów 4 lipca 2010 roku, w której pokonał kandydata Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, brata bliźniaka poprzedniego prezydenta, różnicą 6 % głosów. Mniejszą niż się spodziewano, ale jednak nie wzbudzającą wątpliwości i dającą silny mandat do rządzenia. I przysługujące mu atuty i pełnomocnictwa Bronisław Komorowski skutecznie wykorzystuje.
Jest prezydentem, jakiego obecnie Polska i Polacy potrzebują. Początkowo obawiano się, że wywodzący się z Platformy Obywatelskiej może ulegać wpływom jej silnego przewodniczącego i zarazem premiera Donalda Tuska. Ale nic takiego się nie stało. Spokojnie, krok po kroku, budował i nadal buduje swą niezależną pozycję w państwie — jako pierwsza w nim osoba. Potrafi zdystansować się do nietrafionych pomysłów rządu, postawić takim ustawom weto lub odesłać je do oceny przez Trybunał Konstytucyjny. Jednak z zasady znajduje wspólny język z rządzącymi, co w czasach kryzysu jest wielkim atutem.
Swą kampanię wyborczą Bronisław Komorowski prowadził pod hasłem «Zgoda buduje». I tej dewizie pozostaje wierny. Uważa, że prezydent powinien łączyć, a nie dzielić. Jest prezydentem dialogu i porozumienia. Podziały w polskim społeczeństwie są nadal ogromne i głębokie, zatracane bywa poczucie wspólnoty narodowej. Prezydent Komorowski zmierza do zasypywania wszelkich dołów i podziałów, do jednania i gromadzenia rodaków wokół zadań i celów podstawowych, ważnych dla społeczeństwa. I dlatego stale zwraca się w różnych ważnych, a nieraz drażliwych sprawach do wszystkich grup społecznych, do sił z prawa, lewa i centrum, do opozycji. Na przykład do Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy urzędzie prezydenta powołał, co uprzednio nie miało miejsca, liderów wszystkich partii politycznych i konsekwentnie zaprasza ich na posiedzenia, w tym prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, który nie uznał wyników wyborów i spotkania w Pałacu Prezydenckim bojkotuje.
Prezydent B. Komorowski świadomie i konsekwentnie nawiązuje do dziedzictwa «Solidarności», co wyraża się w doborze doradców, zapraszaniu zasłużonych ludzi na różne spotkania, dyskusje i uroczystości, w polityce odznaczeń orderami. Za swego politycznego nauczyciela uznaje wybitnego działacza opozycji w czasach komunistycznych, pierwszego premiera wolnej Polski Tadeusza Mazowieckiego, który wyróżnia się siłą spokoju i rozwagi. Przeto unika złych emocji, rozpalających konflikty i awantury. Uważa, że model prezydentury tworzącej konflikty i żywiącej się nimi już minął. Teraz buduje i umacnia demokrację i normalność, kieruje się pragmatyzmem i rzetelnością.
Obecny prezydent Polski nie ingeruje w życie obywateli. Mazowiecki mówi, że premier ma rządzić, a prezydent ma ojcować, to znaczy opiekować się ludźmi czynu i sprzyjać ich dobrym pomysłom, ewentualnie korygować błędy. To prezydentowi pasuje, a premierowi nie szkodzi.
Polsce można służyć na wiele sposobów i z różnych pozycji. Choć sam prezydent jest liberalnym konserwatystą, potrafi współpracować z ludźmi o innych poglądach. Przy tym nie puszy się, nie wywyższa nad innymi, nie udaje, że zjadł wszelkie rozumy i mądrości. Zachowuje skromność, ale i powagę, należną urzędowi, który pełni.
I przeto cieszy się powszechną sympatią przeważającej części Polaków. W badaniach zaufania publicznego od dawna plasuje się na pierwszym miejscu wśród polskich polityków, uzyskując ponad lub około 70 % poparcia.
Prezydent Bronisław Komorowski jest ojcem pięciorga dzieci a jego rodzina pielęgnuje tradycyjne polskie wartości. Na początku czerwca kończy 60 lat. Wszystko wskazuje na to, że ma szansę na drugą kadencję prezydencką. Ale za trzy lata, w 2015 roku, sytuacja w Polsce może być inna niż dzisiaj, trudniejsza lub lepsza. I snuć wywody, co do przyszłej prezydentury, jest za wcześnie.
Eugeniusz Jabłoński
Warszawa