O edukacji
«Takie będą Rzeczpospolite, jakie w niej młodzieży chowanie» — pisał w XVIII wieku jeden z wybitnych działaczy oświatowych ks. Stanisław Staszic. Zdanie to cytują obecnie z upodobaniem wszyscy kolejni reformatorzy oświaty w Polsce, w przekonaniu, że to ich projekt okaże się najbardziej skuteczny i poprawi stan polskiego szkolnictwa. Okazuje się jednak, że im więcej reform i więcej wokół nich hałasu, tym gorzej się dzieje w polskich szkołach i innych placówkach oświatowo-wychowawczych. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, jak to jest możliwe, że w dobie powszechnego dostępu do książek i środków masowego przekazu, w dobie Internetu i nowoczesnych metod dydaktyczno-wychowawczych systematycznie spada poziom nauczania, a zachowanie dzieci i młodzieży bardzo często budzi najwyższe zaniepokojenie.
Wydaje się, że odpowiedzi należy szukać w ogólnoeuropejskiej tendencji do tzw. Bezstresowego wychowania, minimalizacji wymagań w stosunku do młodego człowieka, a przede wszystkim w liberalizacji i laicyzacji życia. Władze oświatowe w Polsce ulegają tam tendencjom i wymagają od nauczyciela nie tyle działania dydaktycznego, kulturotwórczego, co realizacji z góry ustalonych procedur. A przecież podstawowym i niezmiennym od stuleci zdaniem nauczyciela jest uczyć i wychowywać. Mamy w tym zakresie w Polsce piękne i sprawdzone tradycje i wcale nie musimy sięgać po obce wzory. Wystarczy przypomnieć założenia programowe Komisji Edukacji narodowej i ludzi, którzy wychowani według tych założeń troszczyli się później o los polskiego szkolnictwa w okresie rozbiorów. Oto co pisze jeden z mało znanych i niedoceniany dzisiaj działaczy oświatowych XIX wieku Stanisław Szczepanowski: «Zbawienie Ojczyzny leży nie w kombinacjach politycznych, programach, spiskach, knowaniach, ale w odrodzeniu moralnym narodu, które musi się zacząć od odrodzenia jednostek skupiających się w co raz liczniejsze i coraz gorętsze ogniska...»
«Każdy człowiek, który przykazania Boże nosi w sercu, uczy się przez całe życie, doświadcza, spostrzega, zastanawia się i próbuje, ażeby dojść do pewnej harmonii ze swoim otoczeniem i do spełnienia swoich obowiązków wobec rodziny, społeczeństwa i Boga. To się nazywa mądrością i różni się od uczoności, której się nabywa w szkole. Mądrym może stać się każdy w miarę swojego światła i swoich obowiązków. A najwyższe nawet wykształcenie szkolne jest dopiero wstępem do wykształcenia życiowego.»
Wydaje się, że teraz, kiedy zawodzą wszystkie nowoczesne teorie na temat nauczania i wychowania, należałoby przypomnieć te dawno zapomniane a oczywiste prawdy i wracać do starych, sprawdzonych metod i do źródeł polskiej i europejskiej kultury. Jednym z tych źródeł i najważniejszym dla Polski jest Biblia. Naród polski został wychowany na Biblii i nie można mu narzucać innego prawa niż Dekalog. Człowiek, którego ojcowie i dziadkowie powtarzali w codziennym pacierzu Boże przykazania, w zetknięciu z rzeczywistością, w której prawo sankcjonuje aborcję, eutanazję, związki homoseksualne i produkcję dzieci w probówkach, traci wiarę w moralny ład tego świata. W świecie, w którym nie wiadomo co jest dobrem a co złem, co prawdą a co kłamstwem, nie da się żyć. Dlatego współczesna młodzież jest zagubiona. Szuka jakiegoś punktu odniesienia, jakiego oparcia i autorytetu, a tak naprawdę, to podświadomie szuka Boga, żeby powtórzył biblijny akt stworzenia, «oddzielił światło od ciemności» i jeszcze raz «nazwał rzeczy i pojęcia», żeby wszystko było jasne.
W polskiej kulturze zawsze religia porządkowała wartości, a Dekalog stanowił podstawę wszelkich zapisów prawnych. Rozbieżności zaczęły po drugiej połowie XX wieku i doprowadziły do tego, że obecnie w majestacie prawa można kraść, zabijać i kłamać. Rola nauczyciela w takiej rzeczywistości jest niezwykle trudna. Trudno bowiem w czasie powszechnej degradacji wartości i dobrych obyczajów przekonać młodego człowieka, że w życiu powinna obowiązywać zasada «być a nie mieć», że «człowiek to Rzecz święta, której nikomu krzywdzić nie wolno», a «świętości nie szargać, trza, żeby święte były». Nie można jednak rezygnować z walki o człowieka, o jego moralne odrodzenie. «Niezmordowana walka ze złem jest pierwszym obowiązkiem, od którego wypełnienia nic zwolnić nie może i za zaniedbania którego nie ma rozgrzeszenia» — pisał cytowany wyżej Stanisław Szczepanowski.
W polskiej tradycji praca nauczyciela nigdy nie była zawodem. Była powołaniem i służbą społeczną. Taki typ nauczyciela ukształtowała najpierw Komisja Edukacji Narodowej, a później rozbiory. Fakt, że w 1918 r. Polacy wybili się na niepodległość jako «lud czystych dłoni» był w dużej mierze zasługą polskich nauczycieli, którzy przez wszystkie lata niewoli z narażaniem życia walczyli o utrzymanie tożsamości narodowej. Pomni słów H. Kołłantaja, że «trzymając w jednej ręce światło prawdy, w drugiej miecz obrony ojczyzny — dokonamy wszystkiego», nieśli to «światło prawdy» nawet pod strzechy, a jeśli trzeba było szli «na śmierć po kolei, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec».
Piękną kartą w historii polskiego szkolnictwa był także okres dwudziestolecia międzywojennego. Tuż po odzyskaniu niepodległości na fali ogólnonarodowej euforii i swego rodzaju pospolitego ruszenia zwołano w Warszawie tzw. Sejm Nauczycielski, ma którym opracowano program integracji i odrodzenia kulturalno-oświatowego społeczeństwa, które dotychczas wchodziło w skład trzech organizmów państwowych. Była to reforma oświaty na miarę Komisji Edukacji Narodowej i podobnie jak tamta miała swój epilog w czasach zniewolenia. Dzięki Komisji Edukacji Narodowej mieliśmy w XIX wieku Kordianów, Siłaczki i Judymów, a dzięki nauczycielom dwudziestolecia międzywojennego mieliśmy pokolenie Kolumbów, które raz jeszcze pokazało, że Bóg, Honor i Ojczyzna były dla Polaków wartościami cenniejszymi niż życie.
W latach II wojny światowej nauczyciele były grupą społeczną, skazaną na wcześniejszą śmierć niż reszta obywateli, a mimo to prowadzili tajne nauczanie, którego zakres i skała były zjawiskiem niespotykanym dotąd w historii. Żaden kraj w Europie w czasie II wojny światowej nie miał tak doskonale zorganizowanej sieci szkolnictwa konspiracyjnego jak Polska. Nauka odbywała się na wszystkich poziomych: podstawowym, średnim i wyższym. Wielu nauczycieli i uczniów spłaciło za to życiem.
Zmiany ustrojowe w Polsce po II wojnie światowej i represje komunistyczne, które dotknęły bardzo wielu nauczycieli, miały negatywny wpływ na kondycję polskiej szkoły i status społeczny nauczyciela.
W czasach PRL-u szkoły, podobnie jak inne instytucje oświatowe były tubą propagandową jedynie słusznej ideologii, a nauczyciel wykonawcą poleceń Komitetu Centralnego PZPR. Byli jednak nauczyciele, i to wcale nie było ich mało, którzy nawet w takiej sytuacji potrafili kontynuować dobre, przedwojenne tradycje wychowania patriotycznego i humanistycznego. Wraz z powiewem wolności w 1989 r. przyszło do polskiej szkoły kolejne zagrożenie- zachodnioeuropejski liberalizm. Szybko okazało się, że jest to zjawisko znacznie bardziej niebezpieczne niż rodzimy socjalizm, który tak naprawdę Nidy nie był w pełni zaakceptowany przez większą część społeczeństwa polskiego.
Wolność, którą po 1989 roku wszyscy się zachłysnęli zaczęła być pojmowana dosłownie, jako przyzwolenie na wszystko. Na użytek młodzieży zostało to w latach 90-ch XX wieku sformułowanie przez J. Owsiaka w jego słynnym powiedzeniu «róbta co chceta». Tak rozumianej wolności sprzyjała komercjalizacja wydawnictw i środków masowego przekazu, które bardzo często upowszechniały tandetę, prymitywizm i pornografię. Kolejne ekipy rządzące zdawały się nie dostrzegać problemu, albo udawały, że go nie dostrzegają. Zmiany, które nastąpiły po 89 roku w systemie szkolnym i programach nauczania świadczą o zupełnej ignorancji i niekompetencji ministerialnych biurokratów różnej maści. Efekt jest taki, że u progu XXI wieku stan szkolnictwa w Polsce jest katastrofalny i wymaga gruntownej przebudowy, takiej na miarę Komisji Edukacji Narodowej.
W znacznie lepszej kondycji są szkoły poza granicami RP, gdzie nie obowiązują unijne standardy i nauczyciele mają o wiele większą swobodę działania. Efekty tego nieskrępowanego niczym działania widać gołym okiem w licznych konkursach i olimpiadach języka polskiego oraz liczbie młodzieży wyjeżdżającej na studia do Polski, bądź podejmującej studia na terenie swojego kraju na kierunku filologii polskiej.
Szkoły polskie na Wschodzie mają wiele zalet, o których mogą tylko pomarzyć nauczyciele w Polsce. Jest to przede wszystkim znacznie większe zdyscyplinowanie i poczucie obowiązku wśród dzieci i młodzieży, co jest niewątpliwie wynikiem autentycznej współpracy rodziców ze szkołą. O tym jak ważna jest taka współpraca w procesie dydaktyczno-wychowawczym wie każdy nauczyciel, ale w Polsce polega to na ogół na tym, że rodzice prezentują postawę wyłącznie roszczeniową, a uczeń jest osobą nietykalną, której nie można zmuszać do niczego, bo chronią go zarówno rodzice, jak i urzędnicy (rzecznik praw ucznia). Nauczyciel jest w takiej sytuacji bezradny i paradoksalnie, nie ma większego wpływu na wyniki nauczania, z których jest jednak skrupulatnie rozliczany zarówno przez dyrekcję szkoły, jak i kuratoryjnych urzędników. Jest to zaklęty krąg, z którego nauczyciele nie mogą od wielu lat uwolnić. W szkołach polonijnych tego problemu, jak dotąd, nie ma, ale należy się liczyć z tym, że może się w niedalekiej przyszłości pojawić i lepiej wcześniej się do niego przygotować.
Wielką zaletą szkół poza granicami RP jest motywacja uczniów do nauki języka polskiego. Wynika ona bardzo często z pobudek patriotycznych, poczucia świadomości narodowej, przywiązania do rodzinnych tradycji i polskiej obyczajowości. Jest to bardzo pozytywne zjawisko, które należy pielęgnować i wykorzystywać w procesie dydaktyczno-wychowawczym. Należy budować poczucie wspólnoty i dumy z przynależności do tego 40-milionowego narodu o pięknej historii i kulturze.
Alicja Omiotek «Wielką rzeczą być Polakiem...»